+48 888 516 466
kontakt@alaodjazza.pl

Działać czy się zamartwiać?

Created with Sketch.

Wstawiam przetłumaczony na język polski artykuł autorstwa Patricii B. McConnell

Tłumaczenie: Agata Kochańska

Działać czy się zamartwiać?

Poczucie winy to słaby pomysł na terapię psa problemowego

Nie tak dawno temu wyjaśniałam mojej wspólniczce, czemu mam takie wory pod oczami. „Wiesz” – powiedziałam – „wczoraj w nocy moja kotka wyszła na dwór i wieki to trwało, zanim zdołałam ściągnąć ją z powrotem do domu. „O, kurczę!” – zawołała ta kobieta. – „Ależ to upokarzające!” Zgłupiałam i stałam tak przez dłuższą chwilę, gapiąc się na nią i nie wiedząc jak zareagować na sugestię, że zostałam upokorzona. Upokorzenie było ostatnim z uczuć, które mi wtedy towarzyszyło. Czy byłam wystraszona? Tak, oczywiście, bo mieszkam w pobliżu ruchliwej drogi i miałam wszelkie prawo przypuszczać, że kotka, którą adoptowałam z fundacji, nie ma zielonego pojęcia, co to jest ruch uliczny. Sfrustrowana? Jak najbardziej, bo kotce udawało się tak pozostawać tuż poza zasięgiem moich rąk przez jakieś 45 minut. I dodam też od razu, że byłam również nieźle wkurzona, bo padało, było ciemno, był środek nocy, szlafrok i nogi co chwila więzły mi w ciernistych krzakach malin, a na błotnistym zboczu kapcie tyle razy zsuwały mi się z nóg, że praktycznie musiałam chodzić boso po deszczu, ciernistych krzakach i błocie. Wcale, ale to wcale mnie to nie bawiło. Moja obawa, że już nigdy nie zobaczę mojej kotki i moja irytacja tak zepsutym wieczorem były tak silne, że naprawdę trochę czasu zajęło mi zrozumienie, dlaczego ktoś mógł pomyśleć, że cała ta sytuacja była dla mnie upokarzająca.

Powinnam jednak od razu domyślić się, o co chodzi. Jak wielu innych ludzi, moja koleżanka najwidoczniej założyła, że jako praktykujący i certyfikowany behawiorysta zwierzęcy z mnóstwem fajnych literek po moim nazwisku, będę się czuć zawodowo zakłopotana każdym niepożądanym zachowaniem moich zwierzaków. W pewnym sensie miała rację. Kiedy podróżuję po kraju z różnymi seminariami, niezwykle często spotykam się ze szkoleniowcami, behawiorystami i weterynarzami, którzy czują się głęboko zawstydzeni zachowaniem swoich psów – czy to wyskokami z ujadaniem na wystawie psów, czy to warczeniem na dzieci, czy sikaniem na orientalny dywan. Nie tylko ludzie zawodowo zajmujący się psami dźwigają ten ciężar. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, ilu klientów przychodzi do mnie zakłopotanych i zawstydzonych, że ich pies nie jest doskonały. Wielu klientów nie mówi swoim współmałżonkom, że zwrócili się do szkoleniowca o pomoc, a niektórzy proszą nas nawet, byśmy nie dzwonili do nich do domu czy do pracy – tak, jakby taki telefon miał ich wydać na pastwę tabloidów. Staramy się wtedy, aby nasze konsultacje miały tak prywatny charakter, jakby były to sesje terapeutyczne, bo problemy z psem mogą stać się obszarem tak wrażliwym i niemal intymnym, że ich publiczne ujawnienie byłoby porównywalne z czymś takim, jak nagłe znalezienie się w swoim ogólniaku nago.

Mnie łatwo jest współczuć i rozumieć takie sytuacje. Na początku mojej kariery zawodowej miałam psa, który był agresywny w stosunku do innych psów. Na początku ja również czułam się z tym tak, jakbym w swojej garderobie chowała jakiś brudny sekrecik. Oto doradzam innym, jak sobie radzić z poważnymi problemami ich psów, a jednocześnie w swoim domowym zaciszu sama mam taki problem. Jednak wkrótce zaczęłam sobie zdawać sprawę, że moja suczka border collie o imieniu Misty – słodka jak czekoladka w stosunku do ludzi i jednocześnie z całych sił nienawidząca nieznanych sobie psów – to nie powód do zawstydzenia, ale szansa. Ona nauczyła mnie więcej o tym, jak rozwiązywać problemy behawioralne, niż jakikolwiek inny pies, którego kiedykolwiek miałam. Ona mnie nauczyła, jak to jest, kiedy musisz z psem pracować nie przez miesiące, ale przez lata, a i tak do końca psiego życia konieczna jest kontrola i zapobieganie problemowym zachowaniom. W pewnym momencie podczas najbardziej intensywnej fazy pracy z Misty, udałam się ze względu na własne problemy zdrowotne z wizytą do lekarza. Wizyta skończyła się opowieścią lekarza o poważnej chorobie jego syna. Gdy tak opowiadał o problemach, z jakimi musiał się borykać, zdałam sobie sprawę, że nasze sytuacje są do siebie trochę podobne – oboje byliśmy zawodowcami, którzy we własnym życiu prywatnym musieli się zmagać z problemami związanymi z ich zawodem. Było to dla mnie jak objawienie, jakby chmury się rozstąpiły i rozległy się chóry anielskie – oto miałam przed sobą tego wspaniałego lekarza, który nie taplał się we wstydzie dlatego, że jego syn był chory, ale wykorzystywał swoje siły i wiedzę, żeby go wyleczyć. Przecież to nie on spowodował chorobę swojego syna, Nie czuł się więc odpowiedzialny za nic innego, jak tylko za to, by próbować mu pomóc. On pomógł mi zrozumieć, że to nie ja uczyniłam Misty taką, jaka była i że marnuję swoją energię, czując się z tego powodu winna.

Odpowiedzialni ludzie czasem mają psy problemowe, zupełnie tak jak lekarze czasem mają chore dzieci. Tym, co ma znaczenie, nie jest czy twój pies jest czy nie jest doskonały. Tym, co ma znaczenie, jest co robisz z problemami, kiedy takie problemy się pojawią. Jak na ironię (ale co łatwo przewidzieć), to najbardziej odpowiedzialni opiekunowie psów najbardziej się zamartwiają zachowaniem swoich podopiecznych. Odrobina takiego zamartwiania się nie byłaby zła w przypadku ludzi, którzy nie biorą na siebie żadnej odpowiedzialności za zachowania swoich zwierzaków. Wiesz, o kim mówię – o ludziach, którzy wciąż przyprowadzają do psiego parku tego swojego Bossa po tym, jak ten rozpętał tam już dwadzieścia siedem bójek i właśnie szykuje się do rozpętania dwudziestej ósmej – tym razem z twoim psem.

Pewnie słowo odpowiedzialny jest tu kluczowe. Co to znaczy być odpowiedzialnym za zachowania swojego psa? Czy znaczy to, że my i nasze psy żyjemy w czymś w rodzaju pogodnego sitcomu, w którym psie problemy są co najwyżej zabawne i łatwo da się je rozwiązać przed przerwą na reklamę? A jeśli jest inaczej, jeśli problemy są poważniejsze – czy to znaczy, że jesteśmy złymi ludźmi, na których powinno spaść powszechne potępienie, bo pieski „miłych” ludzi po prostu nie warczą, nie kłapią zębami, nie gryzą i nie gonią motocykli? Myślę, że odpowiedzialne zachowanie i poczucie winy spowodowane nieodpowiednim zachowaniem naszych zwierzaków oddziela od siebie cienka linia, ale choć to subtelna różnica, jest ona jednak istotna. Sądzę, że odpowiedzialni opiekunowie mogą mieć psy problemowe. Tym, co czyni ludzi odpowiedzialnymi jest to, że dostrzegają problemy swoich psów, wiedzą kiedy i w jakich sytuacjach problemowe zachowania mogą się pojawić i robią wszystko, co w ich mocy, by te problemy rozwiązać i by zapobiegać problemowym zachowaniom. To może oznaczać, że twój pies po prostu nie chodzi do psiego parku albo że wygodnie układa się w swojej klatce z pysznym gryzakiem, gdy w odwiedziny przychodzą wnuki. To nie koniecznie musi być porażka, to po prostu uznanie natury problemu, nad którym pracujesz. Nie zrozumcie mnie źle. Tysiące problemów behawioralnych da się skutecznie rozwiązać – nie zarabiałabym na życie jako zwierzęcy behawiorysta, gdybym tak nie myślała. Nie proponuję ci, żebyś po prostu machnął ręką i powiedział „No cóż, nie ma psów idealnych”, gdy twój pies właśnie goni kota sąsiada. Chcę tylko powiedzieć, że to nie pomoże twojemu psu, jeśli będziesz marnować swoją energię na poczucie winy, zamiast pracować nad rozwiązaniem problemu i nad zapobieganiem problemowym zachowaniom. Tak kiedyś powiedziałam klientowi, którego przytłaczało poczucie winy po tym, jak jego pies pogryzł innego psa: „Słuchaj, to, co zrobił twój pies, jest nieakceptowalne i oczywiście musisz pracować nad tym, aby to nie powtórzyło się nigdy więcej, ale, wiesz, ty sam przecież nie ugryzłeś nikogo, no nie?”

Mój bardzo problemowy pies odszedł dawno temu i w chwili obecnej mam to szczęście, że jestem opiekunką naprawdę grzecznych psów. Każdy z nich świetnie się zachowuje w stosunku do wszystkich ludzi, a także do psów (no, może z wyjątkiem Tulip, którą zawsze trzeba „odpowiednio’ zapoznać z innym psem …), każdy da się odwołać i położy się na komendę nawet podczas pościgu za zwierzyną (no tak, może z wyjątkiem tej sytuacji kilka tygodni temu, kiedy Tulip pogoniła za królikiem …) i każdy jest nieocenionym pomocnikiem w pracy z psami, które są agresywne w stosunku do innych psów. Nienaganne zachowanie to wspaniała sprawa, ale ma też swoje złe strony – a poza tym nienaganne zachowanie jest trochę nudne, nieprawdaż? (przyznaj się: które fragmenty zdania bardziej cię bawiły – czy te, w których pisałam o tym, jakie to moje psy są wspaniałe, czy też te wtrącenia o „wybrykach” Tulip?). Niektóre z moich ulubionych historyjek to właśnie te, które opowiadają o wybrykach moich psów. Zdarzyło się na przykład kiedyś, że mój dorastający pies pirenejski wystrzelił z domu niczym jakiś śnieżnobiały pocisk balistyczny i przeleciał przez drogę w pogoni za zwierzyną dokładnie w momencie, gdy odwiedzający nasz dom robotnik zapytał „Czy to Pani jest tym słynnym psim szkoleniowcem, o którym właśnie czytałem?” Innym zaś razem, piętnaście lat temu, podczas pierwszego miesiąca mojej pracy w zawodzie behawiorysty, wykrzyczałam w słuchawkę telefonu do klienta (który dzwonił w sprawie problemu ze szczekającym psem) następujący tekst: „Nic nie słyszę, bo wszystkie moje psy okropnie szczekają. Czy mogę do Pana oddzwonić później?”

Musiałam się zdrowo napocić, żeby nauczyć Tulip, żeby nie goniła zwierzyny, przebiegając przez ulicę. Poświęciłam kilka miesięcy, by nauczyć Luke’a, żeby przestał szczekać, gdy mówię „Dość”, nawet wtedy, gdy kiedy koło naszego domu przejeżdża ciężarówka wielkości tankowca z ropą. Czy z tego względu, że te problemy się pojawiły, można mnie uznać za złego człowieka? Oczywiście, że nie. Czy kogokolwiek można uznać za złego człowieka, bo któryś z jego psów jest psem problemowym? Oczywiście, że nie. Pamiętaj, nawet dzieci lekarzy czasem chorują, nawet dobre samochody czasami wymagają interwencji mechanika, nawet Tulip czasem wpada w kłopoty. Nie zamęczaj się poczuciem winy z powodu problemów twojego psa; to strata energii. Twój pies nie potrzebuje twojego zamartwiania się, on potrzebuje tego, byś poszukał rozwiązań. A rozwiązania dużo łatwiej jest znaleźć, jeśli zrzucisz z siebie ten ciężar wstydu i zaczniesz szukać z lżejszym sercem. To jest naprawdę w porządku, uwierz mi. Przecież ty nikogo nie pogryzłeś, no nie?

3 komentarze

  1. em pisze:

    Gorzej, jeśli behawiorysta nie czuje żadnego skrępowania bardzo niewłaściwymi zachowaniami swojego psa i z zupełnym spokojem mówi, że ten pies już tak ma. A spotkałam już parę takich osób niestety 🙁

  2. Alicja Milewska pisze:

    Heh.. Temat pt. „behawiorysta” to w ogóle rozmowa na osobny wątek. We mnie ta nazwa wywołuje już trochę reakcje alergiczne, bo behawiorystą okrzykuje się każdy, kto tylko ukończył JAKIKOLWIEK kurs,związany w jakiś sposób ze szkoleniem psa (nieistotne, czy kurs zawierał jakikolwiek element praktyczny, czy był tylko kursem korespondencyjnym). Niestety spotykam się często z negatywnymi wypowiedziami opiekunów psów na temat behawiorystów, którzy wzięli dużą kasę, a niczego konkretnego nie doradzili. Ale cóż ma doradzić osoba, która ma dwutygodniowe doświadczenie pracy z psem? I to tylko swoim najczęściej…
    Dlatego jak ktoś mówi, że „ten pies tak ma”.. Cóż, jest kilka wariantów. 1) mamy do czynienia z ww „behawiorystą”, 2) osobą, która nie chce się przyznać światu i sobie, że za mało z psem ćwiczy 🙂 3) osobą, która mimo ćwiczeń i wysiłku nie jest w stanie zmienić za wiele psa, bo ten pies naprawdę „tak ma”. Są psy, z którymi praca trwa latami, a jej efekty nie są adekwatne do ilości włożonej w psa pracy. I niekoniecznie metoda zawodzi – po prostu czasami nakładają się geny (np. wrodzona lękliwość) i środowisko, w którym te negatywne predyspozycje genetyczne mają szansę rozkwitnąć. Taki przykład z mojej praktyki (choć wierzę, ze tego psa da się jeszcze bardziej przysposobić do świata ludzkiego 🙂 ) – sunia, która 1,5 roku swojego życia spędziła najpierw na łańcuchu na jakimś odludziu, a potem w „schronisku” zamknięta z kilkoma psami w niewielkim kojcu na szarym, schowanym przed odwiedzającymi końcu placówki… Adoptowana przez wspaniałych ludzi, z nimi ma już świetną relację, ale świat zewnętrzny nadal wywołuje w niej panikę 🙁

  3. Arya pisze:

    Mam bardzo reaktywną suczkę, owczarka niemieckiego, w domu jest kochana, niestety na spacerze 0 skupienia, najlepiej biegałaby z prawej na lewą albo wbiegła pod jakiś samochód. Dojście do najbliższej łąki to nie jest prosta sprawa bo chciałaby złapać powiewający szalik każdego przechodnia, pobawić się z każdym psem (jak odchodzimy to zaczyna szczekać „wysokim głosem”) jak się zbliżamy do pieska to ciągnie w jego stronę ze wszystkich sił, i nic do niej nie dociera. Na łące też bywa różnie, jak jest pusto piesek biega na 15m lince, chyba że w pobliżu jest za dużo ptaków… wtedy rozpędza się do pełnej prędkości żeby je pogonić co jest niebezpieczne dla jej i mojego kręgosłupa (do niedawna miałyśmy amortyzator, ale metalowy element się rozgiął od siły z jaką ciągnie) więc trzeba zrezygnować z tych 15m wolności i najlepiej ćwiczyć komendy, a nie jest to proste konkurować o psią uwagę ze środowiskiem… Widziałam protokół wyciszający psa (z komendą SIAD i zostań na różny czas) w różnych rozproszeniach. To pomoże? Kiedy go stosować? Przy każdej sytuacji jak pies mi się „wyłączy”? Bo w domu to na pewno wyjdzie 🙂 Jakie są jeszcze techniki? Jakieś ciekawe pomysły na wybieganie psa w bezpiecznych warunkach? Może istnieje książka o pracy z psem reaktywnym? Jest jeszcze młoda… Jest szansa że się trochę uspokoi?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *