Zamieszczam tekst autorstwa Agaty Kochańskiej:
„Metodę trzeba dobrać do psa”, czyli: szkolić pozytywnie czy może pozytywne wzmocnienie mieszać z awersją?
Kilka uwag o kwestii wyboru podejścia do szkolenia psa z perspektywy opiekuna psa problemowego
W dyskusjach pomiędzy zwolennikami szkolenia psów metodami opartymi na pozytywnym wzmocnieniu oraz zwolennikami szkolenia z użyciem narzędzi awersyjnych często pada argument, iż „metodę należy dobrać do psa, a nie psa do metody”. Argumentu tego używają zwolennicy szkolenia dopuszczającego awersję. Ma on pokazać, iż przeciwna strona sporu jest ideologicznie zaślepiona i w tym zaślepieniu, z przyczyn czysto ideologicznych, z góry odrzuca pewne narzędzia pracy z psem – w domyśle, często ze szkodą dla psa i jego opiekuna.
W niniejszym tekście chciałabym twierdzeniu „metodę trzeba dobrać do psa” przyjrzeć się nieco bliżej, zadając sobie pytanie, jak twierdzenie to należy rozumieć i jak bywa ono często używane. Poniższe refleksje są przemyśleniami opiekuna psa problemowego, z problemem agresji lękowej w stosunku do ludzi i także psów. Z tego względu w swoich rozważaniach skoncentruję się przede wszystkim na stwierdzeniu „metodę należy dobrać do psa” w kontekście kwestii wyboru podejścia do pracy z psem problemowym, w szczególności z problemem agresji. Ten wybór podyktowany jest specyfiką pracy z psem problemowym – w pracy z takim psem kwestia wyboru ogólnego podejścia do szkolenia nabiera – moim zdaniem – wagi szczególnej, która w przypadku wychowywania i zwykłego szkolenia dobrze zsocjalizowanego psa bez trudnej przeszłości może nie być aż tak odczuwana.
Zacznijmy od doprecyzowania pojęć. Kiedy dyskutują ze sobą zwolennicy szkolenia metodami opartymi na pozytywnym wzmocnieniu i ci, którzy dopuszczają stosowanie w szkoleniu narzędzi awersyjnych, to często nie dyskutują o konkretnych technikach szkoleniowych, tylko o bardziej ogólnym podejściu do zagadnienia: jak szkolić? Dyskusja dotyczy więc ogólnego pytania: dopuszczamy awersję czy też nie? Odpowiedź na to pytanie wyznacza pewną ogólną filozofię pracy z psem. Ale oczywiście każdy profesjonalny szkoleniowiec, niezależnie od tego, jaką przyjmie ogólną filozofię, ma do swojej dyspozycji liczne konkretne techniki i narzędzia szkoleniowe, zgodne z przyjętą filozofią i służące rozwiązywaniu konkretnych problemów. Warto zwrócić uwagę, że w kontekście ogólnej dyskusji nad filozofią pracy z psem stwierdzenie „metodę trzeba dobrać do psa” należy rozumieć jako odnoszące się do wyboru ogólnego podejścia do pracy z psem, nie zaś do wyboru takiej czy innej techniki czy narzędzia szkoleniowego zgodnego z owym ogólnym podejściem. Brak rozróżnienia pomiędzy ogólną filozofią szkolenia a poszczególnymi technikami pracy z psem wydaje się prowadzić do nieuprawnionych wnioskowań, widocznych np. w poniższym cytacie:
Jeśli rzeczywiście szkoleniowcom uznającym tylko jedną metodę szkolenia wydaje się, że zdobyli wiedzę absolutną w zakresie kynologii, należy zacząć powątpiewać w ich kompetencje! Jest bowiem wielką nieodpowiedzialnością i brakiem profesjonalizmu twierdzenie, że można wszystkie psy poddać tej samej „metodzie” i ona właśnie będzie tą skuteczną. Wśród ludzi są wzrokowcy, słuchowcy i osoby, których żywiołem jest ruch, tak więc metody nauczania powinny odpowiadać ich indywidualnym zdolnościom. Tak samo jest u psów. By nie zostać źle zrozumianym: nie twierdzę, że wśród przedstawicieli tego gatunku także rozróżniamy wzrokowców i słuchowców, ale każdy pies, poza uwarunkowaniami rasy, posiada liczne cechy indywidualne, które koniecznie trzeba uwzględnić podczas szkolenia. Jeśli tego nie zrobimy, nie osiągniemy wiele.
- Fryc „Negatywy pozytywu, pozytywy tradycji”; http://www.cafeanimal.pl/artykuly/Negatywy-pozytywu-pozytywy-tradycji-czyli-%E2%80%9EMam-psa-chcialbym-go-szkolic-co-wybrac-Pozytywnie-czy-tradycyjnie%E2%80%9D,4167
Tekst ten jest fragmentem wypowiedzi krytycznej wobec zwolenników szkolenia bezawersyjnego i opartego na pozytywnym wzmocnieniu. Logika argumentacji autora wydaje się opierać na założeniu, iż wybór filozofii szkolenia odrzucającej awersję ogranicza szkoleniowców do jednego tylko sposobu postępowania z każdym psem. Jest to założenie błędne, bo choć taka filozofia pracy z psem z góry odrzuca techniki i narzędzia awersyjne, to nadal każdemu profesjonalnemu szkoleniowcowi taką filozofię przyjmującemu pozwala stosować liczne konkretne techniki pracy służące rozwiązywaniu konkretnych rodzajów problemów.
Inna możliwość interpretacji argumentacji zaprezentowanej powyżej jest taka, że różne psy wymagają przyjęcia różnych filozofii pracy z nimi. I tu przechodzimy do drugiego istotnego zagadnienia: jak należy interpretować stwierdzenie „każdy pies jest inny, metodę trzeba dostosować do psa”. Stwierdzenie, że „każdy pies jest inny” wydaje się „oczywistą oczywistością”. Każdy pies ma inne uwarunkowania genetyczne, inną historię życiowych doświadczeń, inne środowisko życia codziennego. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że oprócz tych oczywistych różnic, wszystkie psy łączą też istotne elementy wspólne. U wszystkich psów te same są ogólne mechanizmy uczenia się, ta sama fizjologia emocji, podobne czynniki mogą potencjalnie wywoływać stres. Te elementy wspólne są istotnym czynnikiem, który powinien być wzięty pod uwagę w dyskusji nad kwestią wyboru takiej a nie innej ogólnej filozofii pracy z psem.
Co wiemy o mechanizmach uczenia się zachowań – nie tylko u psów, ale u zwierząt w ogóle, także u ludzi? Wiemy tyle, że zwierzęta uczą się zachowań motywowane chęcią powtarzania sytuacji dla nich przyjemnych, korzystnych oraz unikania sytuacji dla nich nieprzyjemnych, niekorzystnych. Tu porównanie do wzrokowców i słuchowców wśród ludzi wydaje się całkowicie nietrafione, gdyż nie jest tak, że jedne zwierzęta uczą się motywowane przede wszystkim chęcią unikania bodźców nieprzyjemnych, a inne – motywowane chęcią powtarzania bodźców przyjemnych. Każde zwierzę uczy się i w ten, i w ten sposób, choć oczywiście występują istotne różnice, co dla danego osobnika i w danym kontekście będzie stanowiło wystarczające pozytywne wzmocnienie czy też wystarczający bodziec awersyjny. Dla każdego zwierzęcia zdolność uczenia się poprzez wzmocnienie pozytywne i zdolność uczenia się poprzez unikanie awersji to dwa istotne mechanizmy przetrwania.
Wiedza o mechanizmach uczenia się mówi nam też, że awersja szybciej i łatwiej się generalizuje. To taki mechanizm ewolucyjnego przystosowania, dzięki któremu szybko uczymy się unikać rzeczy potencjalnie dla nas niebezpiecznych. Dlatego właśnie wielu szkoleniowców chętnie sięga po narzędzia awersyjne: bo dzięki nim szybciej, bardziej spektakularnie mogą osiągać pożądane efekty. Tyle tylko, że ten kij ma dwa końce: ponieważ awersja szybciej i łatwiej się generalizuje, w mniejszym też stopniu wybacza szkoleniowe błędy. Co to w praktyce oznacza? Posłużę się przykładem dotyczącym pracy z psem problemowym, gdyż w tym obszarze właśnie ryzyko związane z awersją jest największe. Wyobraźmy sobie psa reagującego agresywnie na widok innych psów. W momencie ataku pies zostaje skorygowany kolczatką, czyli dostaje awersyjny bodziec, który ma go zniechęcić do prezentowania zachowania agresywnego na widok obcego psa. Co się jednak stanie, gdy psiak skojarzy sobie i tak już dla niego stresujące pojawienie się obcego psa z dodatkowym dyskomfortem powodowanym korektą? Nietrudno tu o następujący scenariusz: pies – motywowany chęcią uniknięcia nieprzyjemnych dla niego bodźców, zarówno samej bliskości obcego psa, jak i korekty – zaczyna na widok tegoż psa reagować agresją wcześniej i gwałtowniej. Co więcej, taka wzmocniona agresywna strategia zachowania stanie się trudniejsza do „odkręcenia” – bo to, czego uczymy awersyjnie, szybko i łatwo się generalizuje.
Zwolennicy stosowania awersyjnych korekt często twierdzą, że dobrze wykonana korekta skojarzy się psu wyłącznie z jego własnym nieakceptowalnym zachowaniem. Nie wiem, na jakich przesłankach empirycznych to twierdzenie jest oparte, ale wydaje mi się mało prawdopodobne, by można było z całym przekonaniem zagwarantować, że pies, który w momencie poprzedzającym atak całą swoją uwagę koncentruje na stresującym go bodźcu w postaci obcego psa, w żaden sposób nie powiąże awersyjnej korekty z bliskością tegoż psa. Cóż, jeśli niezłomne przekonanie o tym, że pies powiąże korektę wyłącznie ze swoim nieakceptowalnym zachowaniem nie jest oparte na przesłankach empirycznych, a stanowi jedynie część definicji poprawnie wykonanej korekty, to może to oznaczać, że co prawda dobrze wykonana korekta nie skojarzy się psu z otoczeniem (z definicji), ale takiej korekty po prostu nie da się w praktyce w ogóle wykonać…
Tu pojawia się kolejny problem – problem tego, jak stosowanie przez przewodnika awersyjnych korekt w sytuacji, która i tak jest dla psa związana z silnym stresem, wpływa na relację pies-przewodnik. W przypadku korekt smyczą między bajki i miejskie legendy włożyć należy przekonanie, że pies nie kojarzy ich z przewodnikiem (ten problem nie występuje w przypadku stosowania obroży elektrycznej, bo w tym przypadku sprytny opiekun używa zdalnego pilota i psiak nie ma możliwości zorientować się, że to właśnie opiekun jest źródłem aplikowanego mu impulsu elektrycznego). Pies doskonale wie, kto jest na drugim końcu smyczy i co z tą smyczą robi. Polemizując z takim twierdzeniem, zwolennicy korekt często sięgają w tym kontekście po następujący argument:
Widuję psy, które na widok kolczatki podskakują radośnie. Dlaczego? Ponieważ kojarzy im się ona z samymi pozytywami: czasem spędzonym z człowiekiem, zabawą, treningiem czy też najzwyczajniej w świecie dlatego, że kolczatka często pełni funkcję zwykłej obroży i oznacza dla psa długi spacer. (…)
Zdarza mi się widywać radosne i uśmiechnięte psy w kolczatkach, spotykam też psy w halterach czy szelkach, całkowicie wyzute z wszelkich popędów, ze spuszczonym ogonem i pustym wzrokiem snujące się na smyczy za właścicielem.
No cóż, takie rozumowanie to – moim zdaniem – zupełnie nieuprawniony chwyt perswazyjny. Z kilku względów. Po pierwsze, na relację z psem składa się wiele elementów, nie tylko wybór takiej a nie innej filozofii pracy z psem. Na przykład to, czy przewodnik w ogóle z tym psem pracuje, czy wyznacza mu jasne zasady i konsekwentnie je egzekwuje, czy jest w stanie dobrze rozpoznawać potrzeby psa i właściwie je zaspokajać. Natomiast trudno mi byłoby uwierzyć w twierdzenie, że pies będzie bardziej ufał przewodnikowi, który dla osiągnięcia tych wszystkich celów musi uciekać się do awersji, niż takiemu, który potrafi to zrobić, opierając się wyłącznie na nagradzaniu i kontroli środowiska. No, i jeśli psu kolczatka kojarzy się z samymi pozytywami i pełni wyłącznie funkcję zwykłej obroży, to czemu po prostu nie zastąpić jej zwykła obrożą? Naprawdę, zwykła obroża dużo lepiej sprawdza się w roli zwykłej obroży niż kolczatka.
Tu dochodzimy do kolejnego punku dyskusji o filozofiach pracy z psem. Zwolennicy metod mieszanych często posługują się stwierdzeniem, że nie ma złych czy dobrych narzędzi szkoleniowych, może być tylko ich właściwe lub niewłaściwe zastosowanie. W swojej argumentacji często wspierają się analogiami typu: „przecież nóż też może służyć zarówno do zranienia czy nawet zabicia kogoś, jak i do krojenia chleba”. W odniesieniu do narzędzi szkoleniowych takich jak kolczatka ta analogia wydaje się jednak z gruntu fałszywa, gdyż – uwaga – kolczatka nie służy do krojenia chleba. Podobnie jak krzesło elektryczne nie służy do przyjemnego relaksu w ciepłe wiosenne popołudnie we własnym ogrodzie. Kolczatka została zaprojektowana w taki sposób, by przewodnik, w odpowiednim momencie pociągając za smycz, mógł u psa wywołać uczucie dyskomfortu. Zasadniczo rzecz biorąc, podobnie rzecz się ma z obrożą elektryczną, tyle że w tym przypadku zamiast ciągnąć smyczą, naciskamy odpowiedni przycisk pilota. Urządzenia tego typu są w szkoleniu stosowane w celu zaaplikowania psu bodźca awersyjnego tak, by pies przerwał jakieś zachowanie lub zaprezentował jakieś zachowanie, motywowany chęcią uniknięcia dyskomfortu z tym bodźcem związanego. Koniec kropka. Tego rodzaju narzędzia nie są narzędziami komunikowania się z psem – do tego służą komendy wydawane głosem czy gestem. Narzędzia takie jak kolczatka służą dostarczaniu psu bodźców awersyjnych po to, by uczyć psa zachowań, motywując go chęcią uniknięcia dyskomfortu. Nie ma tu sensu dyskusja, jak bardzo takie bodźce awersyjne są dla psa nieprzyjemne. Nie jestem psem i nie doświadczam takich bodźców w codziennej praktyce szkoleniowej, więc nie wypowiem się, jak to jest. Można chyba jednak stwierdzić, że bodziec awersyjny – po to, by w ogóle był w szkoleniu skuteczny – musi zawsze u psa wywoływać dyskomfort na tyle silny, by pies chciał go unikać.
Kolejnym argumentem często używanym przez zwolenników stosowania metod mieszanych jest następująca konstatacja: „po co mam nad modyfikacją danego zachowania pozytywnie pracować przez długie tygodnie, a nawet miesiące, jeśli ten sam efekt mogę uzyskać dużo szybciej, stosując właśnie metody mieszane?”. No cóż, jak wspomniałam powyżej, awersja rzeczywiście szybciej i łatwiej się generalizuje. Pozwala więc na szybsze, bardziej spektakularne efekty. Tyle, że o uzyskaniu „tego samego efektu” mówić możemy jedynie na poziomie bardzo topornego porównania, czyli na poziomie porównywania uzyskanego obserwowalnego zachowania psa. Nie powinniśmy jednak zapominać, że ponieważ – w zależności od zastosowanej filozofii pracy z psem – pożądane zachowanie uzyskuje się poprzez uruchomienie innych mechanizmów uczenia się, które u psa wywołują inne emocje i realizują się poprzez inne procesy fizjologiczne, uzyskany efekt całkowity nigdy nie jest „ten sam”. W zależności od zastosowanej filozofii pracy z psem uzyskujemy wzmocnienie innej reakcji emocjonalnej na bodźce środowiskowe. Inną też cegiełkę dokładamy do budowanej przez całe wspólne życie naszej relacji z psem. Ktoś mógłby w tym miejscu stwierdzić, że z punktu widzenia psiego opiekuna te wszystkie niewidoczne na pierwszy rzut oka elementy efektu końcowego pracy z psem są właściwie nieistotne – w życiu codziennym ważna jest przecież uzyskana modyfikacja obserwowalnego zachowania. Moim zdaniem, to błędne założenie – przecież to właśnie owe emocje i owa relacja psa z przewodnikiem będą miały istotny wpływ na to, jakie wyuczone strategie zachowania nasz pies wybierze w kolejnych, częściowo podobnych, ale też częściowo różnych sytuacjach dnia codziennego.
Istotnym problemem związanym z użyciem narzędzi i technik awersyjnych w terapii zachowań problemowych jest to, że takie narzędzia – z samej swej natury – nadają się jedynie do pracy nad modyfikacją obserwowalnych zachowań problemowych, nie zaś nad zmianą negatywnych emocji leżących u podłoża owych zachowań. Co za tym idzie, sukces osiągnięty przy użyciu narzędzi awersyjnych to często sukces pozorny – to zahamowanie symptomów problemu, a nie usunięcie jego przyczyny. Zdarzyć się więc może tak, że uzyskana poprzez awersję poprawa zachowania psa będzie nietrwała, bo zachowanie zahamowane chęcią uniknięcia korekty powróci jako strategia radzenia sobie ze stresem w nowej sytuacji, gdy – z dowolnego powodu – stres będzie większy. Albo też nierozwiązany problem emocjonalny znajdzie sobie inne ujście – ujście w postaci innego zachowania problemowego.
Powyższe rozważania o „dobieraniu metody do psa” chciałabym zakończyć – niejako ku przestrodze – krótką opowieścią o autentycznej historii pracy z psem problemowym, do którego „dobierano odpowiednią metodę”. Historia ta, moim zdaniem, dość dobrze ilustruje, jak czasem w praktyce używa się sloganu „metodę trzeba dobrać do psa”, sloganu na pierwszy rzut oka tak przecież przekonującego. Pies, o którym mowa, miał poważny problem z agresją do innych psów. Jego opiekun, człowiek bez doświadczenia w pracy z psem, trafił najpierw do renomowanej szkoły tradycyjnej, gdzie usłyszał, że „metodę należy dobrać do psa” i że nadrzędnym celem szkoleniowców w tej szkole będzie oczywiście dobro psa i zadowolenie opiekuna. Doświadczona trenerka, z którą pies zaczął pracować, zaleciła ostre korekty na kolczatce, łącznie z podpięciem do kolczatki długiej linki treningowej i pozwalaniem dużemu psu, by na tej lince rozpędzał się do pełnej prędkości, a następnie „sam się korygował”, gdy docierał do końca linki. Po pewnym czasie takiej „pracy” pies zaczął startować z zębami do trenerki i do swojego opiekuna (najwyraźniej w ogóle nie powiązał korekty z osobą tę korektę wykonującą, prawda?). Cóż zrobiła trenerka, widząc takie efekty „dobranej do psa metody”? Czy zmieniła zastosowane narzędzia, widząc, że dotychczasowe przynoszą bardzo niepokojące efekty? Otóż nie, zaleciła natomiast jeszcze ostrzejsze korekty – czyli namawiała niedoświadczonego opiekuna na bezpośrednią konfrontację z dużym psem, który pokazał już, że w tej konfrontacji gotów jest użyć zębów. Ponieważ po zakończeniu pełnego cyklu pracy z psem w owej szkole efekty w życiu codziennym, jeśli chodzi o agresję do psów, były właściwie żadne, opiekun udał się z psem do kolejnej szkoły, tym razem na szkolenie grupowe. Tu również zapewniany był na początku o zindywidualizowanym podejściu. I znów skończyło się na korektach, które nie przyniosły żadnego realnego skutku. W końcu pies trafił do kolejnej niezwykle renomowanej szkoły stosującej metody mieszane i „dobierającej owe metody do psa”. I znów kilkumiesięczna indywidualne praca, tym razem przy użyciu obroży elektrycznej. I znów efekt w codziennym życiu praktycznie żaden. Po niemal rocznej pracy z psem, praktycznie bez żadnych efektów w kwestii opanowania agresji do psów opiekun psa dał się wreszcie namówić do nawiązania współpracy ze szkoleniowcem stosującym wyłącznie pozytywne podejście do pracy z psem. Podczas pierwszej konsultacji szkoleniowiec naocznie pokazał opiekunowi, że jego własny pies się go obawia: pies był nagradzany za to, że usiadł przed człowiekiem i nawiązał z nim kontakt wzrokowy, a następnie miał spontanicznie znów przed człowiekiem usiąść i nawiązać z nim kontakt wzrokowy, gdy człowiek się nieco odwrócił; psiak ze szkoleniowcem wykonywał to ćwiczenie bez problemu, a ze swoim własnym opiekunem nie chciał. Ta historia nie ma jeszcze szczęśliwego zakończenia, choć mam nadzieję, że będzie miała – bo opiekun psa wykazał już sporo determinacji w pracy z psem i mam nadzieję, że pod kierunkiem mądrego szkoleniowca wreszcie mu się uda. Na dzień dzisiejszy konieczne jest jednak podawanie psu leków i długa, mozolna praca nad odbudowywaniem relacji, nad zmianą emocji psa w obecności innych psów i nad uczeniem go alternatywnych strategii zachowania w obliczu stresu.
Historia skłania, by zapytać: dlaczego doświadczeni, renomowani szkoleniowcy „dobierając metodę do psa” tak uparcie nie zrażali się tym, że wybrane przez nich techniki pracy z psem wcale nie przynoszą pozytywnych rezultatów w codziennym życiu – choć dobrze dobrana technika powinna powodować poprawę zachowania psa już po dwóch, trzech tygodniach stosowania i to nie tylko na placu treningowym, ale także w warunkach życia codziennego? Dlaczego umknęło ich uwadze to, że relacja opiekuna z psem pozostawia wiele do życzenia? A może nie umknęło, ale w ogóle ich to nie interesowało? Jeśli tak, to jak chcieli modyfikować zachowanie psa, nie ucząc jego opiekuna, jak być dla psa oparciem i punktem odniesienia w sytuacjach stresowych?
Jakie ogólne wnioski końcowe płyną z powyższych rozważań? Mnie nasuwają się trzy takie wnioski:
Po pierwsze, kiedy szkoleniowiec mówi ci, że „metodę trzeba dobrać do psa”, to może zdarzyć się tak, że będzie to wyłącznie element „marketingowej gadki”, a nie rzeczywisty wyraz zindywidualizowanego podejścia do psa wyrażającego się w dobieraniu technik pracy z psem do natury problemu, temperamentu psa oraz uwarunkowań i możliwości konkretnego opiekuna. Bo żeby można było takie zindywidualizowane podejście zastosować, trzeba mieć odpowiednią wiedzę i doświadczenie, by trafnie zdiagnozować naturę problemu, trzeba dysponować odpowiednim arsenałem konkretnych technik pracy z psem i trzeba w wyborze takich technik rzeczywiście kierować się najlepiej pojętym dobrem psa i opiekuna, a nie jakimiś własnymi celami, niekoniecznie z owym dobrem zbieżnymi.
Po drugie, w przypadku terapii zachowań problemowych wybór nieawersyjnej filozofii pracy z psem jest zawsze bezpieczniejszy – bo w przypadku pracy opierającej się wyłącznie o pozytywne wzmocnienia nie ma ryzyka szybkiego i radykalnego pogorszenia zachowania psa. Takie ryzyko natomiast istnieje w przypadku zastosowania metod awersyjnych.
I po trzecie – to prawda, że praca nad modyfikacją zachowań problemowych metodami nieawersyjnymi jest często długotrwała. Nie powinno jednak dziwić, że praca nad zmianą emocji i modyfikacją zachowań wymaga czasu i wysiłku. Jeśli jednak uda nam się trafić na mądrego szkoleniowca pracującego przy użyciu pozytywnych wzmocnień, to w wyniku takiej pracy wraz z poprawą zachowania u naszego podopiecznego – niejako w pakiecie – otrzymujemy też ogromną zmianę jakościową w relacji z nim: nasz pies uczy się nam ufać i do nas zwracać się o pomoc w sytuacjach dla niego trudnych, a my uczymy się to wołanie o pomoc zauważać.