Tresura psów

Na fali przemyśleń, które przychodzą do mnie ostatnimi czasy, postanowiłam napisać artykuł, zdawałoby się dotyczący nomenklatury pewnych działań z psami. Jednak nie tak do końca o nazwę tu chodzi.

 

„Tresura”, „tresować”, „tresowany”, „treser” – słowa, które drażnią i irytują wielu specjalistów pracujących z psami. Wolimy słyszeć „trening psów”, „szkolenie psów”, „praca z psem”. Dlaczego? Niby słowo jak każde inne, nawet zawód można taki uzyskać – „treser psów”.

 

„Tresowanie” kojarzy się jednak z okiełznaniem dzikiej bestii, by była posłuszna człowiekowi – jak w cyrku, „tresowane” są dzikie, niebezpieczne zwierzęta. „Tresowanie” zawiera w sobie przymuszanie do woli „tresera”, a użyte do tego celu metody w zamyśle nie mają być przyjazne zwierzęciu, bo przecież chodzi o to, by zwierzę wykonywało polecenia ku uciesze ludzi. Na pokaz.  Chodzi o efekt: zwierzę robi coś nietypowego na polecenie człowieka. Nikt nie przejmuje się, w jaki sposób dochodzi się do efektu końcowego,  ma być skutecznie (mimo, że można by było tych samych rzeczy nauczyć w przyjazny dla zwierzęcia sposób).

Jeśli przyjrzymy się szkoleniu psów i jego ewolucji przez ostatnie kilkadziesiąt lat, możemy spostrzec, że cele zmieniają się.  Rzeczywiście początki były poskramianiem, tyle że psy nigdy nie były i nie są dzikimi bestiami… Na całe szczęście zmieniły się więc priorytety i postrzeganie psa. Już nie chodzi o to, by pies robił coś na polecenie człowieka jako cel sam w sobie. Wiele osób pracujących z psami zaczęło się przejmować sposobami osiągania celów – mało tego, zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, że oprócz osiągnięcia posłuszeństwa można jeszcze zatroszczyć się o relację z psem. O więź.  Zaczęto dostrzegać, że w ogóle jest coś takiego, jak więź z psem, która nie jest możliwa do zadzierzgnięcia , gdy psa traktujemy przedmiotowo z pominięciem jego emocji. Owszem, pies będzie posłuszny, będzie nawet wykonywał polecenia w trudnych warunkach, ale nie ma to porównania z pracą psa, który od początku jest uczony posłuszeństwa z poszanowaniem jego emocji, granic, upodobań.

Niewiele się o tym mówi, ale umysł dorosłego psa: jego pojmowanie świata, zdolności poznawcze oraz rozwój emocjonalny, równa się poziomowi 2-3-letniego dziecka ludzkiego. Z pewnością każdy, kto sam ma dzieci w tym wieku lub ma z takimi do czynienia, jest w stanie orzec, że to istoty dość wysoko rozwinięte, rzecz jasna ze wszystkimi swoimi ograniczeniami – ale nie bezrozumne, jak próbuje się nadal w niektórych miejscach twierdzić.

Oczywiście pies jest odrębnym gatunkiem, przez co ma całkowicie odmienne zachowania niż człowiek, oraz odmienne znaczenie tych samych co człowiek zachowań. Dlatego więc nie możemy go traktować i pojmować jak dziecka ludzkiego – tym akurat możemy wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku. Natomiast wykazując się wyrozumiałością, łagodnością, empatią i konsekwencją możemy zdziałać bardzo wiele i zyskać wspaniałego przyjaciela, dla którego nasz świat staje się zrozumiały i bezpieczny, a zasady, które w nim ustanawiamy są klarowne i realne do przestrzegania.

Biorąc pod uwagę fakt, że pies, który czuje się przy nas bezpiecznie, nie będzie miał potrzeby zachowywać się lękliwie czy agresywnie, należy skłaniać się raczej ku budowaniu poczucia bezpieczeństwa, niż tylko pracować nad zmianą konkretnych zachowań. Zachowania niepożądane są wierzchołkiem góry lodowej popsutej , budowanej nieodpowiednio (np. w sposób konfrontacyjny) lub po prostu niepełnej relacji z psem. Pies to żywa istota i ma swój charakter, temperament, skłonności dziedziczne. Jednak budując relację opartą na zaufaniu sprawiamy, że pies mimo swoich ograniczeń przy nas może się zrelaksować i przestać bać się świata.

Dlatego właśnie uważam, że użycie awersji w szkoleniu i rozwiązywaniu problemów behawioralnych, włącznie z agresją,  nie jest konieczne, za to jest niepotrzebne i szkodliwe. Nawet, jeśli zniknie problematyczne zachowanie, sama przyczyna problemu nie zostaje rozwiązana – cóż z tego, że ukarzemy psa podszarpując go na zaciskającej się mu tuż za głową ringówce i on zaczyna ładnie iść przy nodze, równo, nie wychodząc przed nas, jeśli w środku nadal buzuje mu strach, złość i frustracja? Nadal poza sytuacjami szkoleniowymi pies wykazuje agresję, ponieważ przyczyna nie zostaje zlikwidowana. Jest obecnie w modzie wiele narzędzi czy sposobów na gaszenie zachowań niepożądanych, w tym obroża elektryczna, czy tradycyjna kolczatka.

Zwolennicy użycia tych narzędzi twierdzą, iż metodę trzeba dobrać do psa i że są psy, których skuteczne szkolenie nie ma racji bytu w inny, nieawersyjny sposób. Ja jednak tak nie uważam, ponieważ jeśli założymy, że przyczyną problematycznych zachowań zawsze są trudne emocje psa, to co budujemy, szarpiąc psa lub kopiąc go prądem? Czy budujemy spokój i poczucie bezpieczeństwa czy raczej pełną skupienia ostrożność, czy aby ten ruch nie wywoła znów uderzenia prądem / szarpnięcia kolczatką / zaciśnięcia się ringówki? Uczymy, czy tresujemy? Ważne jest dla nas samopoczucie i dobrostan naszego psa, czy też może efekt końcowy (który często jest nietrwały lub towarzyszy mu masa bardzo trudno odwracalnych skutków ubocznych)?

I znowu pozwolę sobie na porównanie – czy jeśli 2-3letnie dziecko bije inne dzieci, krzyczy na innych lub rzuca przedmiotami, raniąc innych, przyjdzie nam do głowy założyć mu obrożę elektryczną? A może kolczatkę na szyję? No tak.. Przecież to byłoby nieetyczne. Myślicie sobie – co ta autorka artykułu ma w głowie, żeby porównywać psa do dziecka? Przecież psy to nie dzieci. Psy wobec siebie używają awersji, też się szturchają, chwytają ostrzegawczo zębami i przygniatają do ziemi. PSY tak. Wobec SIEBIE. Człowiek jest dla psa innym gatunkiem i pies o tym wie. Człowiek nie potrafi, po prostu ze względu na swoje fizyczne ograniczenia (anatomia psa wszak dość mocno różni się od naszej 😉 ) pokazać komunikacji agresywnej. W odbiorze psa człowiek, który chwyta psa za kark / szturcha go / przygniata do ziemi, po prostu przypuszcza atak.  Nie mamy ruchomych małżowin usznych, ogona, sierści jeżącej się na grzbiecie, aby dać psu taki komunikat, jaki dałby mu inny pies.

My mamy za to rozum i powinniśmy przyjąć za fakt, że nie jesteśmy psami i nigdy nimi nie będziemy. Dlatego lepiej jest zamiast udawać psa i gryźć swojego po uszach, czy kłaść się na nim w parku, użyć swojego wysoko rozwiniętego umysłu i znaleźć inne rozwiązania zapanowania nad agresywnym psem. Tym bardziej, że metody pozytywne oferują szeroki wachlarz możliwości postępowania, biorąc pod uwagę emocje psa, jego zrozumienie i respektowanie jego granic. Metody pozytywne w moim rozumieniu pozwalają nam właśnie psa zrozumieć, znaleźć PRZYCZYNY trudnych zachowań i dzięki temu skutecznie, trwale i nieinwazyjnie rozwiązać realny  problem.

Dla mnie praca z psem to cos więcej, niż tylko uzyskiwanie pożądanych i wygaszanie niepożądanych zachowań. Dla mnie to dążenie do jego zrozumienia, do znalezienia i zlikwidowania przyczyn zaburzających zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Szukanie wspólnych aktywności, które sprawiają obojgu w tym tandemie pies – człowiek radość. A tych aspektów – w moim odczuciu – absolutnie nie porusza termin „tresura”…

Mimo pozornie wzrastającej świadomości społeczeństwa, często padają pytania: „czy tresuje pani psy”? „Ile kosztuje tresura psa u pani?”

Kiedy mogę, akcentuję, że „szkolę psy” lub „trenuję psy”, może dzięki temu chociaż kilka osób spojrzy z innej perspektywy na pracę z psami? 🙂